Nie obrażajmy ofiar faszyzmu

MS Wilhelm Gustloff

Koło Starych Gdynian protestuje

W Gdyni coraz głośniej odzywają się zwolennicy upamiętnienia Niemców, którzy zginęli w 1945 r. na hitlerowskim okręcie ,,Wilhelm Gustloff”. Padają propozycje postawienia w mieście pomnika lub krzyża. Protestują przeciwko temu członkowie Koła Starych Gdynian, jednak ich głosy gdzieś giną. W prasie pojawiają się za to teksty o zatopionym ,,statku-legendzie”, ,,cywilnych ofiarach radzieckiej torpedy” itp.

Przypomnijmy fakty. ,,Wilhelm Gustloff” był pierwszym statkiem pasażerskim zbudowanym specjalnie dla Niemieckiego Frontu Pracy (Deutsche Arbeitsfront) i organizacji Siła przez Radość (NS-Gemeinschaft ,,Kraft durch Freude”). Początkowo miał się zresztą nazywać ,,Adolf Hitler”, jednak sam Fuehrer zdecydował, by nazwa jednostki upamiętniała przywódcę NSDAP w Szwajcarii Wilhelma Gustloffa. Gustloff był urzędnikiem bankowym. Do NSDAP wstąpił w 1929 r. Od 1932 r. był szefem krajowym zagranicznego oddziału partii w Szwajcarii. W lutym 1936 r. zginął zastrzelony przez studenta medycyny pochodzenia żydowskiego. W hitlerowskich Niemczech zrobiono z niego męczennika ruchu narodowosocjalistycznego i bohatera narodowego. W Schwerinie, rodzinnym mieście Gustloffa, postawiono nawet wielki głaz ze swastyką poświęcony jego pamięci (po wojnie głaz usunięto). Matką chrzestną statku z polecenia Hitlera była wdowa po Wilhelmie – Hedwiga Gustloff. Uroczystość wodowania ze względów propagandowych przygotowano wyjątkowo starannie. Zgromadzono na niej 50 tys. osób, w tym wielu funkcjonariuszy państwowych i partyjnych z Hitlerem na czele.

Wycieczkowiec w Kriegsmarine

,,Wilhelm Gustloff” miał 1463 miejsca pasażerskie, jego załoga składała się z 417 osób. Formalnie motorowiec był własnością organizacji KdF, a jego zadaniem było umożliwienie niemieckim robotnikom korzystania ze zorganizowanego wypoczynku morskiego. Często wypływał na jedno- i dwutygodniowe wycieczki morskie. Do sierpnia 1939 r. miał za sobą 44 rejsy przewożąc 65 tys. urlopowiczów. Był to jednak koniec jego cywilnej kariery.
22 września 1939 r. ,,Gustloff” został statkiem szpitalnym. Zawinął wówczas do Gdyni przemianowanej przez hitlerowców na Gotenhafen, gdzie stanął w porcie wojennym na Oksywiu. Niedługo potem, bo 20 listopada 1940 r., stał się już okrętem mieszkalnym Kriegsmarine, a w maju 1943 r. otrzymał nowe zadanie – został pływającymi koszarami 2. Szkolnego Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Od tego czasu pełnił już funkcję jednostki szkolącej załogi dla hitlerowskich okrętów seryjnie produkowanych w Stoczni Gdańskiej.

Operacja ,,Hannibal”

Gdy zbliżał się koniec wojny, ,,Wilhelm Gustloff” otrzymał nowe zadanie – został statkiem przewożącym do Niemiec uciekinierów z Prus Wschodnich i Pomorza Gdańskiego oraz rannych żołnierzy Wehrmachtu, marynarzy z U-bootów i personel pomocniczy Kriegsmarine wraz z rodzinami. 21 stycznia 1945 r. w obliczu szybko zbliżającego się frontu dowództwo niemieckie wydało rozkaz przeprowadzenia operacji ,,Hannibal”. Chodziło o ewakuację załóg całego dywizjonu U-bootów do jednego z portów na zachodnim Bałtyku.

Zgodnie z rozkazem adm. Doenitza na pokład miano zabrać także niemieckich uciekinierów z Prus Wschodnich oraz okolic Gdańska, Gdyni i Elbląga. W sumie planowano wywieźć do Niemiec 6 tys. osób. Chętnych było ponad dwa razy więcej. Specjalne przepustki wydawało gdyńskie biuro NSDAP, więc szansę na zaokrętowanie mieli tylko wybrani – żołnierze, cywilni pracownicy Kriegsmarine, funkcjonariusze partyjni i członkowie ich rodzin. W tym czasie Gdynia była jeszcze silnym punktem niemieckiego oporu. Nigdy wcześniej w porcie gdyńskim nie cumowała tak duża liczba niemieckich statków i okrętów.

Ostatecznie załadunek na ,,Gustloffa” trwał kilka dni. Zaokrętowano ponad 6600 osób (wg różnych źródeł na okręcie mogło być więcej uciekinierów – nawet do 10 tys., bo jednostka aż do wyjścia z portu podejmowała jeszcze z wody tych, którzy usiłowali wypłynąć z Gdyni, na czym się tylko dało). Należy podkreślić, że uciekinierzy traktowali ,,Gustloffa” wyjątkowo, ponieważ należał on wcześniej do Narodowego Frontu Pracy, był więc jednostką partyjną, czyli bezpieczną, i jako taki miał być specjalnie eskortowany przez hitlerowskie okręty.

30 stycznia 1945 r.

Konwój miał się składać z dwóch jednostek ,,Gustloffa” i ,,Hansy” oraz kilku okrętów eskorty. Ostatecznie ,,Hansa” z powodu awarii nie wypłynęła i eskortę stanowił jeden tylko torpedowiec ,,Loewe”, gdyż drugi okręt eskortujący – poławiacz torped TF 19 – także z powodu awarii musiał zawrócić do Gdyni.

30 stycznia 1945 r. o 12.30 ,,Wilhelm Gustloff” wypłynął z portu w Gdyni. Po ominięciu Helu zmierzał prostym kursem na zachód.

W tym czasie wody w okolicy Rozewia i Łeby patrolował radziecki okręt podwodny S-13 dowodzony przez kmdr. ppor. Aleksandra Marinesko. Wachta S-13 ok. godz. 19.00 dostrzegła płynący w zaciemnieniu konwój. Okręt przygotował się do ataku od strony lądu, czym całkowicie zmylił hitlerowców spodziewających się ewentualnego zagrożenia od strony morza.

Trzy z czterech wystrzelonych w kierunku ,,Wilhelma Gustloffa” torped dosięgnęły celu. Dwie trafiły w dziób statku, trzecia w basen, gdzie zakwaterowano personel pomocniczy Kriegsmarine. Mimo że na jednostce były środki ratunkowe dla 5 tys. osób, zginęło lich wówczas, lub utonęło ok. 5.350. Udało się uratować, wg różnych źródeł, od 902 do 1.252 pasażerów. Na pomoc rozbitkom Niemcy wysłali krążownik ,,Admiral Hipper”. Ten jednak w obawie przed atakiem radzieckich okrętów podwodnych zbliżył się jedynie do miejsca katastrofy. Mając na pokładzie ok. 3 tys. uciekinierów nie chciał ryzykować i popłynął dalej. Długi czas sądzono, że ,,Gustloff” został tylko trafiony i utrzymuje się na wodzie. Tymczasem ok. godz. 22.10, po 62 minutach od trafienia, okręt zatonął. W tym czasie działy się na nim dantejskie sceny, na pokładzie dochodziło nawet do samobójstw, głównie wśród rodzin oficerskich. Ostatecznie na pomoc przybyło siedem niemieckich okrętów. Akcję ratowniczą zakończono dopiero następnego dnia.

Tragedię ,,Gustloffa” długo skrywano w niemieckich mediach. Świat dowiedział się o niej dopiero 19 lutego, gdy informację na ten temat zamieścił brytyjski ,,The Times”, a następnie – dwa dni później – prasa szwedzka.

Ofiary własnego wyboru

Źródła niemieckie podają, że na starym cmentarzu ewangelickim w Gdyni (dzisiejszy Cmentarz Witomiński) pochowano 126 ofiar z ,,Gustloffa”. Od wielu lat Towarzystwo Polsko-Niemieckie i gdyński oddział Związku Mniejszości Niemieckiej ponawiają próby upamiętnienia hitlerowskich uciekinierów. Pojawiają się pomysły wzniesienia na gdyńskim cmentarzu oddającego im cześć symbolicznego grobowca, postawienia w Gdyni pomnika, lub ustawienia pamiątkowego krzyża.

Wobec takich inicjatyw nie dziwi chyba nikogo sprzeciw członków Koła Starych Gdynian. Wielu z nich nigdy nie zapomni, że wśród niemieckich uciekinierów byli też ci, którzy na początku wojny wysiedlali z Gdyni Polaków skazując ich tym samym na wieloletnią tułaczkę. Do zwalnianych w ten sposób domów wprowadzano niemieckie rodziny. Nie można mówić o niemieckich ofiarach nie pamiętając, że Hitler został kanclerzem Niemiec w wyniku demokratycznych wyborów, a prowadzona przez niego polityka była bezkrytycznie popierana. Po hitlerowskich zwycięstwach i podbojach z początkowego okresu II wojny światowej w Niemczech panowała euforia.

Prawo wojny

Zwolennicy upamiętnienia storpedowanych Niemców podkreślają moralny aspekt zatopienia ,,Gustloffa”. Badacze problemu zwracają tu jednak uwagę na fakt, że była to jednostka Kriegsmarine, płynęła w zaciemnieniu, nie była statkiem szpitalnym i nie została zgłoszona Międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi. Dowódca radzieckiej jednostki miał więc pełne prawo uznać konwój za wrogie okręty wojenne.

W dodatku na pokładzie ,,Gustloffa” znajdowało się ok. 1 tys. marynarzy z dywizjonu okrętów podwodnych, personel Kreigsmarine wraz z rodzinami, funkcjonariusze NSDAP, urzędnicy hitlerowskich władz okupacyjnych, ponad 300 funkcjonariuszek służby pomocniczej i wycofywani ranni żołnierze Wehrmachtu. Nie był to więc statek wiozący spracowanych robotników na wakacyjny wypoczynek, lecz okręt wojenny, którym uciekali wojskowi i cywilni funkcjonariusze aparatu państwowego agresora.

Nie można zapominać o jeszcze jednym ważnym aspekcie – o tym, że na wojnie obowiązuje prawo wojenne. Jako ironię losu, który zwrócił się w tym przypadku przeciwko hitlerowskiej armii, badacze przytaczają znamienny rozkaz adm. Doenitza: ,,Nie wyławiajcie i nie zabierajcie ze sobą rozbitków. Nie troszczcie się o łodzie. Akcja ratownicza pozostaje w sprzeczności z elementarnymi zasadami prowadzenia wojny na morzu. (…) W naszej wojnie nie chodzi o przestrzeganie prawa, lecz o zwycięstwo. Brutalność i bezwzględność w niszczeniu wroga przede wszystkim”. Do tych słów nie trzeba żadnego komentarza.

To przykre, że tyle lat po wojnie właśnie w naszym kraju z okupantów usiłuje się robić niewinne ofiary wojny. Tym bardziej w sytuacji, gdy naszych bohaterów walczących o wyzwolenie kraju traktuje się coraz gorzej. Zabiera im się w pełni należne przywileje i – co odbierają chyba najboleśniej – szkaluje się ich dobre imię m.in. przez odmawianie im prawa do noszenia miana wyzwolicieli spod hitlerowskiej okupacji. Postawienie pomnika lub krzyża niemieckim okupantom i ich gloryfikacja byłyby dla naszych kombatantów ciężką obrazą.

Magorzata J. Wójtowicz (wpis archiwalny z 2009r.) (foto: Autorstwa Bundesarchiv, Bild 183-H27992 / Sönnke, Hans / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=5434070 )