Stadion na spalonym

stadion

Platforma nie chce dzielić się sukcesem z LiD-em

Czy partyjniactwo, złe pojęcie priorytetów i polityczna hucpa mogą storpedować realizację jednej z najważniejszych stołecznych inwestycji – budowę stadionu Legii? Mogą.

Przykład daje właśnie Platforma Obywatelska, rządząca od jesieni 2006 r. Warszawą w koalicji z Lewicą i Demokratami. PO stara się wysadzić z siodła dyrektora miejskiego Biura Sportu Wiesława Wilczyńskiego: bodaj jedynego gwaranta tego, że inwestycja zostanie ukończona w terminie. Problem – dla Platformy – oczywiście w tym, iż Wilczyński jest z LiD-u. Było tak…

Z końcem czerwca Rada Warszawy wprowadziła poprawki do miejskiego budżetu. Radni bez większej dyskusji wyrazili zgodę na przyznanie dodatkowych 185 mln zł na tak potrzebną i oczekiwaną od lat budowę-modernizację stadionu Legii. W sumie (przypomnijmy, iż wcześniej przewidziano i „zaklepano” 180 mln zł) dało to kwotę wystarczającą, aby – po wcześniejszej finansowej analizie projektu wykonanego na zlecenie Klubu Piłkarskiego Legia (własność ITI) przez niemiecką renomowaną firmę ISK – mieć nadzieję, że pierwszy mecz na nowym obiekcie przy Łazienkowskiej zostanie rozegrany na wiosnę 2010 r. Data nie jest bez znaczenia, bo w tym właśnie roku odbędą się kolejne wybory samorządowe, a ten, kto zbuduje Legię, przystąpi do kampanii z hasłem, że jego obietnice sprzed czterech lat to nie były gruszki na wierzbie, bo nowy stadion udało się przecież wybudować…

Była też nadzieja, iż nowy, nowoczesny i funkcjonalny obiekt stanie się stołeczną rezerwową areną dla Euro 2012, gdyż tempo rządowych przygotowań do budowy Stadionu Narodowego nie jest przecież nawet ślimacze, a prace li tylko wirtualne. Przy Legii tempo miało być imponujące, a w kilka dni po dofinansowaniu inwestycji owymi 185 milionami złotych, miał być ogłoszony przetarg na budowę – jesienią rozpoczęłyby się pierwsze prace. Ale na razie nici z tego.

Oto według naszych informacji, kilka dni temu „temat Legia” został odebrany Wilczyńskiemu przez panią prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz! Dyrektor dostał także polecenie, aby broń Boże nie ogłaszał przetargu. Pieczę nad Legią ma bowiem przejąć wiceprezydent miasta, platformers Jacek Wojciechowicz, który zażądał ponoć, aby do jego dyspozycji przeszli także ludzie Wilczyńskiego z podległego mu Stołecznego Ośrodka Sportu. To fachowcy od inwestycji (panowie Kopaniak, Bartnik, Roguski, Tomkowski…) uprzednio pracujący w COS-ie, skąd w ramach politycznej czystki wyrzucił ich były już minister sportu Tomasz Lipiec. Wilczyński nie chce oczywiście oddać najlepszych współpracowników, którzy w niespełna pół roku – używając sportowej terminologii – „na zakładkę i jadąc po bandzie”, doskonale przygotowali wszystko odnośnie Legii, a poza tym mają też inną robotę. Bo to Wilczyński wywalczył, iż fundusze na sportowe inwestycje w planie do roku 2012 wzrosły w Warszawie o 70 proc. (do kwoty 970 mln zł!), czego w historii miasta jeszcze nie było. Z kolei „budowlańcy” od Wojciechowicza też nie krzyczą z radości. Dla tego, nieco zurzędniczałego ponoć zespołu, stadionowa inwestycja to istny dopust boży, bo oni przecież zajmują się na bieżąco wszystkimi miejskimi inwestycjami (drogi, mosty…), a Legia to coś wyjątkowego.

Oczywiście przeniesienie sprawy stadionu pod skrzydła wiceprezydenta Wojciechowicza dramatycznie spowolni tempo prac. Rada Warszawy musi bowiem specjalną uchwałą przełożyć środki z jednej kieszeni do drugiej, a zbiera się po wakacjach dopiero na początku września…

Dlaczego mamy taki pasztet? Wilczyński (to były wiceszef byłego UKFiS, a w rządzie Marka Belki branżowy wiceminister w byłym MENiS) od zawsze utożsamiany jest z lewicą. Do tego to człowiek wielce medialny, mający dobrą prasę i sukces wypisany na czole. Tylko ten LiD… Od jesieni do lipca jego współpraca z prezydent Gronkiewicz-Waltz była doskonała, prawdziwie – powiedzmy – koalicyjna. Jeszcze 27 czerwca oboje świetnie zaprezentowali się podczas dyskusji w Salonie „Polityki” poświęconej warszawskiemu sportowi, potem Rada dała dodatkowe pieniądze, a Wilczyński zaczął pisać ofertę przetargową… Ale nie wiedział, że te sukcesy bardzo widać bolą panów posłów – sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetynę i skarbnika partii Mirosława Drzewieckiego. Obaj zaczęli ponoć „dyscyplinowanie” prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, a stołeczni radni Platformy kolędowali wieczorami do Sejmu, aby wysłuchiwać nauk ich partyjnych liderów. Bo to PO ma zbierać w Warszawie punkty, a nie samorządowcy z LiD! Bo sukcesy Wilczyńskiego ją bolą, bo nie ich kompan, bo nie takie są partyjne priorytety na przyszłość…

Te działania są też ilustracją tego, iż pani Gronkiewicz-Waltz zaczyna tracić poparcie władz PO, że wyszła przed szereg i za bardzo zaangażowała się – cóż z tego, że dla dobra miasta – w koalicyjną miłość, a pierwszym sygnałem było niespodziewane odwołanie przez swoich przewodniczącego Rady Warszawy Lecha Jaworskiego, uważanego za człowieka pani prezydent. Platforma boi się bowiem, że w Warszawie stanie się tak, jak w przypadku prezydenta Poznania – pana Grobelnego i Wrocławia – Dutkiewicza, którzy udowodnili, że dobry kandydat obejdzie się podczas wyborów bez partyjnego poparcia.

Czarno widzę teraz tę budowę na Legii. Bo Platforma działa w iście PO-PiS-owym stylu, ale widać taki już jej urok.

(*)Jacek Korczak-Mleczko (wpis archiwalny z 2007r.) f: 652234 / pixabay