Wyjaśnienia W. Jaruzelskiego przed sądem cz.2

Wysoki Sądzie,

Przywołałem wypowiedzi, opinie z wysokich, w tym najwyższych – nazwę to – „pięter” przedstawicieli Wschodu i Zachodu. Ale znane są też informacje, oceny pochodzące od osób funkcjonujących bezpośrednio w realiach ówczesnej sytuacji, znających z bliska, z autopsji różne jej aspekty.

• Generał Wiktor Dubynin – kolejny Dowódca Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej na zadawane pytania przez dziennikarza („Gazeta Wyborcza” z 14-15 marca 1992 roku) odpowiada:

„ – W 1981 roku służył Pan na Białorusi. Niech Pan powie, jak to było naprawdę, czy Polsce groziła zbrojna interwencja ZSRR?

– Byłem wtedy na Białorusi dowódcą dywizji. Nie znałem wszystkich planów rządu, Biura Politycznego, Sztabu Generalnego, ale wiem, że szykowano się do wprowadzenia wojsk – dla udzielenia pomocy, dla ustabilizowania sytuacji. (…) I tylko dzięki wprowadzeniu stanu wojennego, chyba było to 13 grudnia, akcja została zatrzymana. Uważam, że generał Jaruzelski postąpił słusznie. Jeśli by tego nie zrobił, to nasze dywizje wkroczyłyby na terytorium Polski. Wszystko było gotowe. Wojsko Polskie byłoby zneutralizowane, nie miałoby szans na aktywny opór. (…)

– Czy w tym scenariuszu miały brać udział jednostki stacjonujące w Polsce?

– Naturalnie. Poza tym byliście wtedy otoczeni naszymi wojskami, staliśmy w Niemczech, w Czechosłowacji. W ciągu jednego, no najwyżej dwóch dni wszędzie, w każdym mieście, w każdej miejscowości byłyby wojska radzieckie. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie wiem, jak zachowaliby się wasi żołnierze, społeczeństwo, ale oprócz przelania krwi nic by nie zdziałali. Uważam, że trzeba podziękować Jaruzelskiemu. On tę sytuację uratował. To, co się potem stało, nie było tak dramatyczne, a poza tym to już była sprawa wewnętrzna, między swoimi. (…)”.

• Tenże gen. Dubynin – już jako Szef Sztabu Generalnego Armii Rosyjskiej – udziela wywiadu prestiżowemu miesięcznikowi „Nowoje Wremja” (nr 26 z 1993 roku). Zapytany przez dziennikarza m.in. mówi: „W 1981 roku planowano – jeśli ze strony polskiego kierownictwa nie będą podjęte zdecydowane kroki, dla utrzymania stabilności, porządku w kraju – podjąć kroki wojskowe.

– Na terytorium Polski?

– Tak, na terytorium Polski, ażeby nie pozwolić aktywizującej się „Solidarności” zmienić istniejący ustrój, w strategicznie szczególnie ważnym dla nas regionie.

– Czy jako dowódca dywizji otrzymywaliście jakieś rozkazy, instrukcje, lub chociażby sygnały o przygotowywanej operacji wojskowej przeciwko Polsce?

– Ja powiem. Teraz, jak sądzę, przyszedł czas, aby powiedzieć. Przygotowywaliśmy się. Dywizja się przygotowywała. Co więcej – ja sam zajmowałem się planowaniem. W każdym razie tryb przegrupowania jednostek, ich przydziały i marszruty były gotowe. Moja dywizja także. Ja znałem zadania, wiedziałem, gdzie powinienem wejść, znałem wszystkie miejscowości, które zamierzano zająć.

– I gdzie byście się znaleźli, dokąd by weszły Wasze czołgi?

– Rejon na południe Warszawy”.

Te, jakże autorytatywne wypowiedzi, nigdy nie były zdementowane, a gen. Dubynin już zmarł.

• Generał Władisław Aczałow – dowódca dywizji powietrzno-desantowej, a następnie wiceminister obrony ZSRR (wywiad w gazecie „Siewodnia” 7 lutego 1995 r. w tygodniku „Nie” 23 marca 1995 r., w „Trybunie” 27 marca 1998 r.), mówi, iż będąc generałem – dowódcą elitarnej dywizji powietrzno-desantowej w Kownie, przybył jesienią 1981roku do Warszawy. Przebrany w mundur majora – z oznakami wojsk łączności – wraz z innymi, w podobny sposób „zdegradowanymi” oficerami, rozpoznawał obiekty, a szczególnie wejścia do nich, które w razie interwencji miał – jak powiada – „wziąć pod kontrolę”. Interesujące, iż wśród nich były budynki KC PZPR, Rady Ministrów oraz Sejmu PRL. Na zakończenie mówi: „To, że w 1981 roku zagrożenie było realne, ja jako jeden z wykonawców tego planu – mówię o tym odpowiedzialnie. Takie plany były opracowywane, takie plany miały być zrealizowane”.

Temat ma ciąg dalszy. W litewskiej gazecie: „Lietuvas Rytas” 30 sierpnia 2003 roku ukazał się artykuł, mówiący o przygotowaniach do interwencji w Polsce w 1981 r. Próbą generalną były wielkie ćwiczenia „Vakarai-81” („Zachód-81”). Udział w nich wzięła 7 dywizja powietrzno-desantowa, którą dowodził właśnie gen. Aczałow. Później dywizja ta została przerzucona nad granicę radziecko-polską. Zostali powołani rezerwiści z Litwy, którzy znali język polski i niemiecki. Jak pisze „Lietuvas Rytas” na podstawie rozmów z uczestnikami tych przygotowań, scenariusz interwencji przedstawiał się niezwykle dramatycznie, były konkretne zadania i cele na terenie Polski. „Życie Warszawy” w artykule pt.: „Bujda, czy rewelacja”, z 2 września 2003roku, oparło się na tych litewskich informacjach. Można odczytać tam też następującą opinię dr. Antoniego Dudka z IPN: „Relacje »Lietuvos Rytos« mogą mieć duże znaczenie dla oceny postawy generała Jaruzelskiego, który utrzymuje, że wprowadził stan wojenny, by uchronić Polskę przed wkroczeniem wojsk ZSRR. (…) IPN musi jednak wpierw zbadać czy sensacyjne doniesienia Litwinów nie są oparte jedynie na wymysłach emerytowanych krasnoarmiejców, którzy chcą podkoloryzować swoją przeszłość”. W liście z 9 września 2003 roku do Prezesa IPN pozwoliłem sobie zauważyć, że dowódca owych „krasnoarmiejców”, późniejszy wiceminister Obrony ZSRR gen. Władisław Aczałow już dawno, bo w latach 1995 i 1998, publicznie, konkretnie mówił o przygotowaniach do interwencji. Podobnie zresztą – jak już wspomniany – Szef Sztabu Generalnego Armii Radzieckiej gen. Wiktor Dubynin. Te tak autorytatywne relacje, nie zainteresowały IPN. Natomiast dopiero po latach, jacyś przywołani przez litewską gazetę „krasnoarmiejcy”, mają być źródłem do „oceny postawy generała Jaruzelskiego”. Wreszcie we wspomnianym artykule w „Życiu Warszawy” zawarta jest zapowiedź: „Jak dowiedziało się »ŻW« Instytut Pamięci Narodowej ma zbadać rewelacje gazety”. Minęło już pięć lat, a wyniki tych badań nie są znane. Mam nadzieję, iż wejście Polski i Litwy do strefy Schengen, a więc ułatwienia paszportowo-komunikacyjne przyspieszą, ułatwią IPN-owi dotarcie do owych „krasnoarmiejców”. Zwłoka w tej materii zdumiewa tym bardziej, iż 13 grudnia 2005 roku o godz. 19.00 na ekranie w TVN „Fakty” pojawił się gen. Aczałow, który osobiście powiedział o przygotowaniach do interwencji w Polsce, podobnie jak w wyżej przywołanych wywiadach. Te rewelacyjne oświadczenia, bezpośredniego uczestnika przygotowań do interwencji, nie spotkały się z zainteresowaniem mediów, a także polityków, historyków – i jak widać również Prokuratury IPN. Dodam, iż niektóre kwestie gen. Aczałow rozwija książce pt.: „Ja powiem wam prawdę” (Wyd. Region, Moskwa 2006 rok).

Wysoki Sądzie,

W Polsce stacjonowała Północna Grupa Wojsk Armii Radzieckiej. Poprzez panujące w niej nastroje oraz prowadzące przygotowania można było jak w soczewce zobaczyć i ocenić zagrożenie w szerszej, pełnej skali. Znane nam było dobrze zainstalowanie dwóch sztabów operacyjnych: w Legnicy (dowódca gen. Tiereszczenko) i w Rembertowie (gen. Miereżko). Rozbudowywano systemy łączności troposferycznej i radioliniowej. Funkcjonował swego rodzaju most powietrzny, którym przerzucane były do garnizonów Północnej Grupy Wojsk dodatkowe wzmocnienia. Nasze służby radiolokacyjne Wojsk Obrony Powietrznej Kraju zarejestrowały na przełomie listopada – grudnia 1981 roku do 250 przelotów dziennie – północnym i południowym „korytarzem” – z lotnisk na terenie ZSRR na lotniska Północnej Grupy Wojsk w Polsce. W tymże czasie nastąpiły poważne zakłócenia ruchu na kolejowych stacjach granicznych z ZSRR. Setki pociągów, tysiące wagonów przez wiele dni oczekiwały na przejazd. Interwencje strony polskiej nie dawały rezultatów. Jest to szczegółowo udokumentowane w znajdujących się w posiadaniu Sejmowej Komisji codziennych meldunkach Dyżurnej Służby Operacyjnej Rządu – DYSOR. Przytoczę niektóre z nich:

5.12. – „Nadal wskutek ograniczenia przyjmowania ładunków przez koleje radzieckie, na szlakach PKP oczekuje na przekazanie 29 pociągów oraz 1393 wagony w Małaszewiczach”;

6.12. –„Utrzymujące się zgrupowanie wagonów z ładunkami do ZSRR na przejściu Terespol-Brześć, spowodowane ograniczeniem przyjęcia przez stronę radziecką. W rejonie granicznym oczekuje 968 wagonów oraz 33 pociągi o 1188 wagonach, co stanowi ponad czterodobową normę operatywną”;

7.12. – „Nadal utrzymuje się ograniczenie przyjmowania ładunków przez koleje radzieckie na przejściu Terespol-Brześć. Na szlakach PKP oczekuje 37 pociągów (około 1200 wagonów), a w Małaszewiczach 935 wagonów. Dotychczasowe rozmowy ze stroną radziecką nie przyniosły oczekiwanej poprawy”;

8.12. – „W dalszym ciągu koleje radzieckie nie przyjmują, wynikającej z miesięcznego planu, normy ładunków. Rozmowy delegacji PKP z delegacją kolei radzieckich 4 grudnia w Brześciu nie przyniosły efektów”;

9.12. – „Zwiększyło się nagromadzenie wagonów z

ładunkami do ZSRR na przejściach Terespol-Brześć i Czeremcha-Brześć; oczekuje do przekazania 2638 wagonów”;

10.12. – „Nadal utrzymują się trudności w przekazywaniu tranzytu i eksportu, szczególnie na przejściu granicznym Terespol-Brześć. Na szlakach PKP oczekuje 37 pociągów, a w Małaszewiczach 990 wagonów”;

11.12. – „Od kilkunastu dni utrzymuje się zahamowanie odbioru ładunków przez koleje radzieckie. W dniu 10 grudnia na przekazanie oczekiwało 31 pociągów na trasie oraz 900 wagonów na stacji Małaszewicze”;

12.12. – „Utrzymuje się nagromadzenie wagonów z ładunkami do ZSRR”.

W owym czasie obniżył się również dopływ tranzytu ze strony radzieckiej. Powyższe fakty, skonfrontowane z ruchami jednostek wojskowych w pobliżu naszej granicy – dają same odpowiedź. Natomiast Pan Prokurator na Posiedzeniu Sądu 26 marca br. stwierdza, iż dla przedmiotu śledztwa nie ma to znaczenia. A więc jeszcze dodam – w stenogramie z posiedzenia Rady Ministrów w dniu 13 grudnia 1981 roku – który zresztą znajduje się w aktach sprawy, pojawia się następująca informacja ministra Komunikacji Janusza Kamińskiego: „W dniu dzisiejszym »rozkorkowało się« na trasie Wschód-Zachód”. To niezwykłej wagi fakt, potwierdzający liczne informacje, w tym meldunki DYSOR-u o wcześniejszym „zakorkowaniu” i rzeczywistych tego przyczynach.

Informacje o znamiennej aktywności za wschodnią granicą docierały do nas różnymi drogami i kanałami. Pochodziły od attachatu wojskowego, od pracowników Ambasady PRL w Moskwie, od polskich słuchaczy radzieckich uczelni wojskowych, od zwykłych podróżnych. Znalazło to potwierdzenie w zeznaniach niektórych świadków przed Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Również w niektórych, wręcz bulwersujących oświadczeniach Antoniego Bossowskiego, Andrzeja Gąszczołowskiego, Leszka Kołodzieja, Zbigniewa Kumosia, Kazimierza Łastawskiego, Michała Sadykiewicza, Jerzego Zycha, włączonych do książki „Wielogłos” (Wyd. Adam Marszałek 2002 rok). Wszyscy wyżej wymienieni mogą być świadkami w obecnej sprawie. Nie ośmielam się obciążać Wysokiego Sądu odczytaniem owych oświadczeń, oraz złożonych ponadto przez:

– Jerzego Kołodziejczyka – pracownika Ambasady PRL w Moskwie, w latach 1979-1983;

– Mieczysława Chodynieckiego – pracownika Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Białymstoku;

– Romualda Kaczmana – pracownika na budowach w b. Związku Radzieckim.

Wszystkie konkretnie, wiarygodnie opisują obserwacje i oceny ruchów, przegrupowań wojsk radzieckich, dokonywane w dniach poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego.

Wysoki Sądzie,

Jeden głos przywołam – z uwagi na jego szczególną kompetencję i znamienną wymowę. Chodzi o Michała Sadykiewicza – emerytowanego pułkownika Wojska Polskiego, który skrzywdzony boleśnie, wyemigrował i od 1971 roku mieszka na Zachodzie. Jako wysokiej klasy specjalista wojskowy był wieloletnim konsultantem amerykańskiej The Rand Corporation, członkiem Amerykańskiego Instytutu Strategicznego w Waszyngtonie, a także Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych w Londynie oraz Brytyjskiego Komitetu Atlantyckiego. Studiował materiały oraz uczestniczył w różnych dyskusjach na temat problemów militarnych Układu Warszawskiego, Polski, w tym stanu wojennego. Jego wypowiedź, zamieszczoną w numerze 134 z maja 2001 roku „Zeszytów Historycznych” paryskiej „Kultury” – a więc na poważnych łamach – cytuję: „We wrześniu 1985 r., będąc wtedy konsultantem The Rand Corporation zostałem członkiem delegacji amerykańskiej na międzynarodowe Sympozjum naukowe poświęcone 30-leciu Paktu Warszawskiego, które odbyło się na Riwierze francuskiej. Na zakończenie Sympozjum – bankiet w Cannes. Siedziałem przy jednym stoliku m.in. z francuskim generałem – nazwiskiem Jacques Laurent. Gdy generał dowiedział się o moim polskim pochodzeniu, opowiedział następującą historię.

W grudniu 1981 roku był on attache wojskowym Francji w Moskwie. Jako, od dziecka, napoleonista zorganizował wycieczkę dla personelu ambasady francuskiej nad Berezynę, tam gdzie cesarz przeprawił w 1812 r. resztki Wielkiej Armii. W końcu listopada 1981 r. wagon sypialny z wycieczką został na Dworcu Białoruskim w Moskwie doczepiony do jednego z pociągów Moskwa-Warszawa-Berlin i ruszył na Zachód. W miarę jednak jak ubywało kilometrów, prędkość jazdy pociągu spadała. Coraz częściej i częściej wyprzedzały go jadące na zachód eszelony wojskowe, jeden za drugim, w dzień i w nocy, we wciąż wzrastającej liczbie. W pierwszych dniach grudnia 1981 (uwaga na daty) tempo jazdy pociągu z napoleonistami spadło niemal do zera, a poczynając od 5 grudnia, w ogóle odstawiono pociąg na boczny tor na jakiejś małej stacyjce. A eszelony wojskowe szły, jeden za drugim, z wciąż zmniejszającym się odstępem czasu. Dzień i noc dudniły ciężkie, długie eszelony z żołnierzami, czołgami, armatami, kuchniami polowymi i karetkami sanitarnymi.

Właśnie, właśnie, zapytałem generała »W jakim ugrupowaniu szły te eszelony: etatowym czy bojowym?«

Generał na to: Tak, to ważne rozróżnienie: otóż wszystkie eszelony szły wyłącznie w ugrupowaniu bojowym” (dla laików wyjaśnienie – gdy przewiduje się natychmiastowe wejście do walki na stacji docelowej lub wcześniej, to eszelony wojskowe tworzy się tak, aby były pod względem bojowym autonomiczne, a więc wraz ze wszystkimi normalnie przydzielanymi z wyższego szczebla środkami wsparcia bojowego i logistycznego. Nie sama piechota, ale z czołgami, artylerią, saperami itd.).

Więc jakże to na zachód w kierunku granicy z Polską, pędzą setki eszelonów wojskowych w pełnej gotowości do natychmiastowego wejścia do walki, a Biuro Polityczne KPZR nic o tym nie wie? Jeszcze w dniu 10 grudnia 1981 marszałek Ustinow, a także Andropow i Susłow, w obecności Breżniewa, odrzucają możliwość radzieckiej interwencji zbrojnej w Polsce. A eszelony sobie jadą. I ani słowo o nich nie pada na tych najwyższych gremiach kremlowskich.

No, dobrze. Mógł Susłow nie wiedzieć o nich i o tym, że postawiono radzieckie siły zbrojne w kraju i za granicą w stan najwyższej gotowości bojowej. Mógł i Andropow o tym nie wiedzieć, w co należy wątpić. Ale, że i sam marszałek Ustinow nie wiedział, trudno w to uwierzyć.

Z tego wszystkiego wynika smutny dla historyków wniosek. Taki mianowicie, że archiwalne dokumenty – protokoły z posiedzeń najwyższych gremiów decydenckich w ZSRR są albo niepełne, albo »podretuszowane«, a w każdym razie zmanipulowane”. Pan Prokurator 26 marca br. stwierdza, że wiedza płk. Sadykiewicza nie ma znaczenia dla niniejszego śledztwa.

Jest też inny istotny świadek – attache wojskowy RFN w Moskwie ówcześnie major: S. (im Generalstab) Hartmut Digutsch. Uzyskałem kopię jego sprawozdania pt. „Przygotowanie operacji militarnej Związku Radzieckiego przeciwko Polsce”. Jest to szczegółowy, wręcz pedantyczny opis obserwacji przegrupowań wojsk radzieckich na trasie Moskwa, Mińsk, Brześć jesienią 1981 roku. Znamienna jest konstatacja na str. 17 – lub według innej numeracji 24 (druga, szczegółowa część sprawozdania): „Powyższa koncentracja wojsk może zostać wykorzystana, jako rejon rozwinięcia, ześrodkowania przeciwko Polsce i może oznaczać zagrożenie stabilizacji na tym obszarze”.

10 listopada 2006 roku przesłałem Prokuratorowi IPN wyżej wskazane Sprawozdanie. Pan Prokurator pismem z 27 listopada 2006 roku poinformował mnie, iż nie może ono być uznane za dowód w sprawie. Aby potwierdzić wagę tego dokumentu skierowałem dodatkowo pismo, jakie 25 marca 1997 roku przesłał do – już wtedy – płk. Hartmuta Digutscha, Dyrektor Wojskowego Instytutu Historycznego prof. Andrzej Ajnenkiel. Potraktował on to Sprawozdanie jako poważny, wiarygodny dokument – co więcej 23 września 1997 roku utajnił je. Oryginał znajduje się obecnie w zasobach Archiwum Wojskowego Biura Historycznego w Modlinie. Proszę więc Wysoki Sąd, ażeby zechciał skłonić Prokuraturę IPN do włączenia Sprawozdania płk. Hartmuta Digutscha oraz pisma prof. Andrzeja Ajnenkiela do akt sprawy.

Były też inne – pochodzące od szeregu wiarygodnych, kompetentnych osób – informacje, które znalazły się w książce „Stan wojenny. Dlaczego…” (m.in. str. 347-354). Jest i szczególny świadek na tę okoliczność. Otóż b. kanclerz RFN Schmidt w wywiadzie udzielonym Adamowi Krzemińskiemu („Polityka” 29 września 1995 roku) m.in. powiedział: „Dla nas zagrożenie Polski było wówczas widoczne. Wywiad donosił nam o koncentracji wojsk radzieckich wokół polskich granic”. Co więcej pokrywa się to ze wspomnianym już raportem połączonych wywiadów USA z 12 czerwca 1981 roku. Raport ten m.in. mówi, iż strona radziecka: „stopniowo nasila przygotowania swych sił w Polsce i wokół Polski do takich rozmiarów jak jesienią 1980 roku. Te siły i środki są podejmowane i rozwijane z miesiąca na miesiąc i obejmują:

budownictwo komunikacyjne;

rozbudowę łączności, która może być użyta w czasie interwencji;

uzupełnienie wybranych jednostek wojskowych do pełnego stanu;

przeprowadzenie ćwiczeń polowych zupełnie nietypowych dla danej pory roku”.

To w pełni potwierdza naszą ówczesną wiedzę i uzasadnione obawy. Tylko dla Prokuratury IPN nie ma znaczenia. Oficjalnej dokumentacji amerykańskiej – która ma cenną wartość dowodową – towarzyszy znamienne desinteressement.

Wysoki Sądzie,

Niech mi wolno będzie przywołać obszerne fragmenty niezwykłej wagi relacji, jaką 23 sierpnia 2007 roku przedstawił mi z własnej inicjatywy, osobiście, a następnie – na moją prośbę – również na piśmie, płk. Maksymilian Korzeniowski (całość pozwolę sobie załączyć do tekstu mojego wyjaśnienia). Jako członek Zarządu Głównego Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych, czuł się w obowiązku – aby wobec zarzutów postawionych mnie przez Prokuraturę IPN, podzielić się swoją wiedzą. Cytuję: „W latach 1976-1986 byłem Szefem Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Legnicy. W tym mieście stacjonowało Dowództwo i Sztab Północnej Grupy Wojsk Radzieckich w Polsce. W tamtym czasie ich zainteresowanie wszystkim co działo się w naszym kraju, było ogromne. Poprzez oficjalne i nieoficjalne kontakty oraz różnorodne obserwacje oceniali sytuację. Nieraz w cywilnych ubraniach przebywali w wielu miejscach, z kościołami włącznie. Zbierali informacje o »Solidarności«, o nastrojach polityczno-społecznych, o stosunku do Związku Radzieckiego. Interesowali się też kondycją partii, władz, a przede wszystkim Wojska Polskiego.

Z tytułu swej funkcji miałem częste kontakty z przedstawicielami Dowództwa i Sztabu Północnej Grupy Wojsk, w szczególności z samym jej Dowódcą gen. Jurijem Fiodorowiczem Zarudinem. W moim gabinecie został nawet zainstalowany polowy aparat telefoniczny, na którym był napis »Zarudin«. Spotkania z nim, miały charakter regularny, nieraz trwały po kilka godzin. Odbywałem je za wiedzą i z upoważnienia Dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego gen. Henryka Rapacewicza (już nie żyje), który – jak sądzę – o najistotniejszych faktach informował Warszawę. Wiedział o nich również Szef Sztabu Okręgu gen. Jan Kuriata. Informacjami wynikającymi z moich rozmów i obserwacji dzieliłem się też okazjonalnie z innymi osobami z Dowództwa i Sztabu Okręgu, a także z niektórymi moimi współpracownikami z Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego. Istotną wiedzę na ten tematy posiadał również Komendant Wojewódzki MO w Legnicy gen. Marek Ochocki.

Realizację zadań zleconych przez Dowódcę Okręgu ułatwiała mi – jako »sybirakowi« i żołnierzowi frontowemu – znajomość rosyjskiej mentalności. Była też jeszcze inna okoliczność. Przez wiele lat byłem szefem oddziału operacyjnego Sztabu Śląskiego Okręgu Wojskowego we Wrocławiu. Uczestniczyłem w wielu wspólnych, koalicyjnych ćwiczeniach wojsk i sztabów polskich, radzieckich, czechosłowackich oraz NRD-owskich. Jako doświadczony oficer, absolwent Akademii Sztabu Generalnego, znałem doktrynalno-operacyjne uwarunkowania oraz problemy dowodzenia, szkolenia, zaopatrywania i gotowości bojowej, wynikające z udziału Wojska Polskiego w Układzie Warszawskim. Wiedziałem też jak ważne miejsce w sojuszu stanowi obszar naszego kraju.

Starałem się w swoich kontaktach, ażeby radzieccy rozmówcy uzyskiwali wiedzę rzeczową. Chodziło zwłaszcza o to, ażeby nie stracili zaufania do sojuszniczej wiarygodności Wojska Polskiego. Rozumiałem co mogłoby to oznaczać. Jednocześnie udawało mi się poznać, uzyskiwać możliwie jak najwięcej informacji o tym co myślą, jak oceniają sytuację i przede wszystkim co robią, jak się przygotowują nasi ówcześni sojusznicy. Rozmowy, które prowadziłem, plus różne obserwacje pozwalały operatywnie meldować o nich Dowódcy Okręgu. Wiem, że stosowne meldunki składali też moi koledzy.

Wracam do gen. Zarudina. Był to żołnierz z krwi i kości, z dużym doświadczeniem wojennym. Nieraz przypominał, iż dywizja, w szeregach której walczył, była »sąsiadem« 1 Kościuszkowskiej Dywizji w bitwie pod Lenino. Wyczuwało się jego sympatię do naszego kraju. Ale jednocześnie ogromny niepokój i wysoce krytyczną ocenę ówczesnej sytuacji w Polsce. Na tym tle – przywoływał i ostrzegał przed takim rozwojem wydarzeń, który może zakończyć się jak w Budapeszcie w 1956 roku. Był on tam wówczas dowódcą dywizji. Opisywał z własnego doświadczenia różne krwawe epizody. W rozmowach z oficerami radzieckimi – a było wśród nich wielu uczestników wojny, w tym walczących na terenie Polski – dało się zauważyć szczególne uwrażliwienie na stosunek naszego społeczeństwa do Związku Radzieckiego oraz Armii Radzieckiej. Mówiono nam, iż żołnierze radzieccy, oficerowie oraz ich rodziny czują się w Polsce zagrożeni. Że rozpowszechniane są, adresowane do nich ulotki. Że pojawiają się prowokacyjne antyradzieckie napisy, jakieś chuligańskie wybryki, bezczeszczenie pomników itp.

Innym tematem było utyskiwanie, iż niedoceniana jest pomoc gospodarcza, jaką Związek Radziecki okazuje Polsce. M.in. wykorzystano taki przykład. Dyrekcja fabryki w Starachowicach zwróciła się do mnie o pomoc w uzyskaniu z jednostki radzieckiej pewnej ilości smaru niezbędnego dla produkcji. Zostało to zrealizowane. Dyrekcja publicznie podziękowała za pomoc Wojsku Polskiemu. O tym, że to faktycznie była pomoc radziecka – ani słowa.

Częstym tematem było przypominanie tego, kto gwarantuje Polsce nienaruszalność granicy zachodniej. W owym czasie – zwłaszcza na tle wielce krytycznego stosunku NRD wobec sytuacji w Polsce, brzmiało to groźnie. Najważniejsze jednak były fakty. Gołym okiem było widać, jak do Północnej Grupy Wojsk napływało uzupełnienie z terenu Rosji, w tym jednostki powietrzno-desantowe. Dało się zauważyć wielu żołnierzy narodowości nierosyjskiej. Jak powiedział mi jeden z radzieckich rozmówców – »to bardzo bitni ludzie Kaukazu«. W tym miejscu pragnę podzielić się taką zapamiętaną informacją. Pozostawałem – dzięki wspólnej myśliwskiej pasji – w bliskim kontakcie, w jakimś sensie nawet w przyjaźni – z dowódcą 4 Armii Lotniczej gen. Wiktorem Kozłowem. Powiedział mi w wielkiej tajemnicy, iż otrzymał uzupełnienie w osobach pilotów, doświadczonych w walkach w Afganistanie. Od niego też dowiedziałem się o przerzuceniu z terenu Związku Radzieckiego dwóch pułków spadochronowych.

Ważnym faktem było pojawienie się na wiosnę 1981 roku w Legnicy grupy operacyjnej Sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego, pod dowództwem gen. Tiereszczenko. Pozostawała tam do końca 1981 roku. W skład tego specjalnego sztabu wchodzili narodowi zastępcy Szefa Sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego: z Czechosłowackiej Armii Ludowej gen. Kuczera, z Narodowej Armii Ludowej NRD gen. Gottwald. Przebywał tam również generał Wojska Polskiego Stanisław Antos. Dało się zauważyć, iż był on marginalizowany, co wydawało się tym dziwniejsze, gdyż jego żona była Rosjanką. W grupie tej był też płk Volf z NRD i płk Eduard Klen z Czechosłowacji. Poza tym na teren Północnej Grupy przybywały uzupełnienia generałów i starszych oficerów. Pojawiały się nawet problemy z ich zakwaterowaniem. Kiedyś jeden z generałów powiedział mi, że ma ciasno w domu, bo przyjechali do niego generałowie z Moskwy. Potraktowałem to jako informację towarzyską. Ale już 7 listopada 1981 roku wszystko się wyjaśniło. Otrzymałem zaproszenie na akademię ku czci rocznicy Rewolucji Październikowej. Na sali naliczyłem ok. 60 generałów różnych stopni. Zapytałem siedzącego obok mnie dowódcę wojsk rakietowych, czy to jest uzupełnienie? Tak, padła odpowiedź, to przeważnie generałowie odpowiedzialni za ruch kolumn na trasach przemarszu wojsk.

W listopadzie i na początku grudnia sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i nerwowa. Widoczne było osiąganie przez radzieckie dowództwa, sztaby i wojska pełnej gotowości bojowej. To mogliby potwierdzić: gen. Wiktor Fiedosiejew, zamieszkały w Moskwie oraz gen. Titow, Szef Zarządu Operacyjnego Sztabu Układu Warszawskiego. Dopiero wprowadzenie stanu wojennego przyniosło odprężenie. Zapamiętałem jeszcze wiele innych szczegółów. W razie potrzeby mógłbym je odtworzyć. W szczególności wskazać osoby, z którymi wówczas miałem różne kontakty.

Częstym gościem w Śląskim Okręgu Wojskowym, we Wrocławiu oraz Legnicy był Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego, marsz. Wiktor Kulikow. Brałem udział w spotkaniu z nim 8 listopada 1981. Było tam ok. 30-35 oficerów, w tym kilku polskich. Marszałek przywitał się zwykłym: »zdrawstwujtie towarzysze generałowie i oficerowie«. Dodał też: »zdrawstwujtie towarzysze Polacy. Sytuację w Polsce dobrze znam, jest bardzo zła. »Solidarność« i inne wrogie elementy zagrażają socjalizmowi i naszemu sojuszowi. Z tym godzić się nie można. Kontrrewolucję trzeba zdławić. Polskie władze powinny zrobić to już dawno. Tłumaczyliśmy gen. Jaruzelskiemu, innym członkom polskich władz, że konieczne jest wprowadzenie stanu wojennego. Ale reakcji nie ma, wciąż nadzieje na jakieś porozumienie. Z wrogiem nie da się porozumieć. Tak dalej być nie może. Armia Radziecka, Zjednoczone Siły Zbrojne są wystarczająco silne, aby nie dopuścić do zwycięstwa kontrrewolucji. Lepiej, ażeby polscy towarzysze zrobili to sami. Jeśli nie – to pamiętacie co zrobił marszałek Jakubowski w Czechosłowacji. Szum był na cały świat, a jemu włos z głowy nie spadł. Marszałek Kulikow powiedział to, pożegnał się i poszedł do willi gen. Zarudina. My – polscy uczestnicy spotkania – byliśmy tymi słowami wstrząśnięci. Meldowałem Dowódcy Okręgu, był bardzo przejęty. Wkrótce z rozmów z generałami i oficerami radzieckimi dowiedziałem się, iż marsz. Kulikow w wewnętrznym gronie mówił, że gen. Jaruzelski to szlachcic i nie będzie razem z towarzyszami radzieckimi bronił zdobyczy socjalizmu. Nie wyda on rozkazu, aby do wkraczających wojsk nie strzelano. To nie minister Dzur, który w 1968 roku, kiedy była interwencja w Czechosłowacji, wydał rozkaz, aby wkraczającym wojskom nie stawiano oporu. O tym również meldowałem gen. Rapacewiczowi. To wszystko mam w swoich notatkach. Gotów jestem złożyć zeznania przed Prokuratorem lub Sądem”. Tu od siebie dodam, że dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego informował mnie o obserwacjach płk. Korzeniowskiego. Były zbieżne i sumowały się z innymi meldunkami.

Wysoki Sądzie,

Generał Zarudin dwukrotnie – raz w połowie maja, a drugi raz na początku listopada 1981 roku – złożył mi wizytę, na czele delegacji wojskowej. W pierwszej wizycie uczestniczył również Ambasador ZSRR w Polsce Borys Aristow, który złożył mi oficjalne oświadczenie. Poinformowałem o tym na posiedzeniu Biura Politycznego w dniu 21 maja 1981 roku. Oto fragment protokołu: „Rząd ZSRR zwraca uwagę kierownictwu PRL na przypadki prowokacyjnego zachowania obywateli polskich w stosunku do radzieckich wojskowych oraz zjawiska antysowietyzmu występujące w całym kraju. Wypadki te nie znajdują oficjalnej oceny, nie są przecinane przez oficjalne organa władzy (w tym miejscu zareagowałem, że potępienie takich przejawów miało miejsce na plenarnych posiedzeniach KC oraz w Sejmie). Ambasador odpowiedział, że dostrzegają to, ale uważają, że brak jest ocen konkretnych przypadków antyradzieckiej propagandy w formie ulotek, karykatur itp. To wywołuje u ludzi radzieckich uzasadnione niezrozumienie, przynosi szkodę przyjaźni i współpracy, ma ujemny wpływ na Układ Warszawski. (…) Podał fakty chuligańskich wybryków np. 19 marca napad w Legnicy na 6 żołnierzy. Z kolei 13 maja pijany członek »Solidarności« napadł na radziecki patrol. Milicja Obywatelska mimo wezwań nie zjawiła się, a po kilku dniach biuletyn »Solidarności« informował, że to patrol napadł na członka »Solidarności«, co nie zostało zdementowane przez władze lokalne. (…) Przytoczył też inne przykłady antyradzieckiej propagandy w formie plakatów, ulotek, wystaw karykatur, napisów itp. Podkreślił, że »Solidarność« przestała być związkiem zawodowym, że działa jako siła polityczna co ujemnie wpływa na wzajemne stosunki”. Tu celowa jest dygresja. Ambasador Aristow niewątpliwie należał do głównych recenzentów naszej sytuacji. Stanisław Kania powiedział mi, że pewnego razu w rozmowie z Aristowem, usłyszał kąśliwą uwagę na mój temat – „gienierał-liberał”. Co słowo liberał oznaczało dla ówczesnych sojuszników, nie muszę wyjaśniać.

Gen. Zarudin do słów ambasadora dodał, iż podlegli mu żołnierze, oficerowie oraz ich rodziny, czują się w Polsce zagrożeni, że mają miejsce skandaliczne prowokacje. Wręczył mi pisemną informację na ten temat. W listopadzie było jeszcze ostrzej. To były bardzo niepokojące sygnały. Korespondowały one z innym zjawiskiem – do Komitetu Centralnego PZPR, rządu, Ministerstwa Obrony Narodowej, a także do prywatnych adresatów, szczególnie kombatantów, napływały wówczas masowo listy od radzieckich weteranów wojny – zwłaszcza uczestników walk w Polsce – pełne troski o losy pokoju, naszego kraju i socjalistycznej wspólnoty. Nietrudno było zorientować się, że była to korespondencja nie tylko spontaniczna, lecz także w znacznym stopniu inspirowana. Przez Polskę w czasie II wojny przeszły w walce cztery radzieckie fronty, kilka milionów żołnierzy. 600 tysięcy tu spoczęło na zawsze, około 1,5 miliona było rannych, m.in. ojciec Gorbaczowa. W świadomości żywych pozostawało: „my wyzwalaliśmy Polskę”. To przekonanie dziedziczą ich dzieci, wnuki, prawnuki. O niektórych, bolesnych dla Polaków, „kosztach ubocznych” często tam się nie wie, a w każdym razie nie mówi. Dlatego wszelkie głosy o „zniewoleniu”, czy „kolejnej okupacji” zwiększały w latach 1980-1981 wymiar realnego niebezpieczeństwa. Przecież ówczesna wyższa kadra dowódcza Armii Radzieckiej to z reguły żołnierze frontowi. Wielu walczyło w Polsce. Chociażby marszałek Wiktor Kulikow, jako szef sztabu brygady pancernej, w czasie walk o Gdańsk. Nie pozostawało to bez emocjonaalnego wpływu na ich ocenę aktualnej sytuacji. Tę okoliczność musieliśmy też brać pod uwagę.

Wracam do gen. Zarudina. Zauważyłem jego wręcz obsesyjne nawiązywanie do tragicznych wydarzeń na Węgrzech,w 1956 roku. Po latach przypomniał to 21 czerwca 1994 roku, zeznający jako świadek na posiedzeniu sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej komendant wojewódzki MO w Legnicy generał Marek Ochocki. Ponieważ Prokuratura IPN nie uznała za celowe jego przesłuchania, pozwolę sobie przytoczyć to, co wówczas zeznał: „W listopadzie 1981 roku byłem w sprawach służbowych u generała Zarudina. Powiedział on, że sytuacja w Polsce prowadzi do katastrofy. Jest kontrrewolucja, a my jej nie przeciwdziałamy. Mówił, że nad Polską wisi groźba wojny domowej, jeśli sami nie uporządkujemy problemu. Podał wówczas przykład Węgier. Snuł wizję niebezpieczeństw wiszących nad Polską i opisywał, jak wyglądał Budapeszt. Miasto było zrujnowane, rozbite, a ulica Lenina, najdłuższa w stolicy – cytuję słowa generała Zarudina – »obwieszona była komunistami i awoszami« (żołnierze wojsk wewnętrznych). Rozmowy sprowadzały się do tego, by nas zmobilizować. Chodziło o to, żebyśmy skłonili władze zwierzchnie do aktywnych działań, by nie doszło do narodowej tragedii. (…) Bali się zapowiedzianej na dzień 17 grudnia ogromnej manifestacji. Uważali – mówił generał Zarudin – że byłby to początek takich wypadków, jakie doprowadziły do wydarzeń na Węgrzech. Taki sam scenariusz był w Budapeszcie w dniu 28 października 1956 roku. Węgierski scenariusz mógł się powtórzyć w Warszawie”.  

(wpis archiwalny z 2010r.)